Recenzja filmu

Na jej barkach (2018)
Alexandria Bombach
Nadia Murad

Waga przeżycia

Nie widziałem dotychczas dokumentu o współczesnym kryzysie uchodźczym, który w podobnie subtelny sposób docierałby do jądra ludzkiego cierpienia – bez zbędnych obrazów, drastycznych słów,
Jesteśmy gatunkiem ciekawskich idiotów. Perwersyjnie ciekawskich, stale wyczekujących taniej sensacji. "Często dostaję takie pytania: co oni ci tam zrobili? Jak to dokładnie wyglądało?" – mówi prosto do kamery czarnooka dziewczyna, głos ma melancholijny, odważny, pełen wątpliwości. "Takie kwestie nie powinny się pojawiać, nie wolno o to pytać" – dodaje po chwili, a nas wstyd łapie za gardło. Dławi w żelaznym uścisku. Za dziennikarzy, za media, za polityków. Za nieczuły świat. Za nas samych, jeśli wcześniej choć przez chwilę pomyśleliśmy, że w dokumencie Alexandrii Bombach za dużo jest obserwacji, a za mało szczegółów, niewiele świadectwa. O nie, proporcje są jak najbardziej wyważone – w zasadzie jedyne, jakie można sobie wyobrazić w przypadku filmu o tak świeżej traumie. Nie mówimy przecież o żadnej wyblakłej, zamierzchłej przeszłości, ale o piekle, które jeszcze cztery, pięć lat temu było czyimś realnym doświadczeniem, a nawet – wydawało się jedyną dostępną rzeczywistością. Takie rany nigdy nie zabliźniają się łatwo. 

Bohaterka "Na jej barkach" nazywa się Nadia Murad i niecałe dwa tygodnie temu – blisko dziesięć miesięcy po premierze filmu na festiwalu Sundance – została laureatką Pokojowej Nagrody Nobla (do spółki z Denisem Mukwege). Niektórzy uważają, że to najważniejsze rozdanie od wielu lat, bo komitet noblowski wreszcie zwrócił uwagę na problem aktualny zarówno w roku 918, jak i 2018 – na przemoc seksualną jako narzędzie działań wojennych. Nadia jest Jazydką, pochodzi z Kaudżu koło Sindżaru w północnym Iraku. W sierpniu 2014 roku do jej rodzinnej wsi wkroczyli bojownicy ISIS, wymordowali większość mężczyzn, a małe dziewczynki i młode kobiety – w tym Nadię – uczynili niewolnicami seksualnymi, systematycznie gwałcąc i torturując nawet kilkuletnie dzieci. Dziewczynie po trzech miesiącach udało się zbiec, a na uchodźstwie w Niemczech nawiązała współpracę z Muradem Ismaelem, dyrektorem YAZDY, organizacji działającej na rzecz rozproszonej mniejszości jazydzkiej. Niedługo później podjęła decyzję, która zdeterminowała jej dorosłe życia na wiele długich lat – została publicznym głosem Jazydów i wszystkich ofiar przemocy seksualnej, opowiadając własną historię przed Radą Bezpieczeństwa ONZ. Od tego czasu jest w nieustannym ruchu, występuje przed kolejnymi gremiami politycznymi, pełni funkcję ambasadorki dobrej woli ONZ do spraw ofiar handlu ludźmi, odwiedza obozy dla uchodźców, dzieląc się własnym bólem i resztkami nadziei z tymi, którzy wciąż tkwią w pułapce wojny. I być może pozostaną w niej uwięzieni już do końca życia.

Nadii towarzyszy kamera Bombach – nienachalna, rejestrująca ból, zwątpienie, radość z dobrze wykonanej pracy. Zaciekawiona – razem z bohaterką – beztroskim światem zachodniego dobrobytu: paradą wojskową, codzienną krzątaniną, życiem płynącym jak gdyby nigdy nie było żadnych wojen, zła, wyzysku. Spoglądająca na to, co niecodzienne – na intymność wystąpień publicznych, które zazwyczaj kojarzymy z chłodem, wystudiowanym gestem, pustą retoryką. Sztywne są przemowy Amal Clooney – adwokatki reprezentującej Nadię w sprawie przeciwko dowódcom ISIS – ale nie samej Nadii. U niej słowo w jakiś niepojęty sposób wyraża pełnię człowieczeństwa – godność w splocie z nadzwyczajną skromnością i emocjonalną delikatnością. Tytuł filmu jest więc bardzo adekwatny – trudno sobie wyobrazić, jak ta młoda, krucha dziewczyna może dźwigać na barkach nie tylko ciężar własnej traumatycznej przeszłości, ale również traum cudzych. Być głosem kobiet, które nie mogą przemówić same za siebie. Reprezentować cierpienie bez twarzy, imienia, dokładnej lokalizacji. To często zbyt wiele dla całego narodu, a co dopiero dla jednej osoby.

Strategia reżyserki zakłada maksymalne uczłowieczenie Nadii, jakby w kontrze do zwyczajowych narracji ONZ –  podniosłych, a w gruncie rzeczy traktujących globalne problemy bardzo naskórkowo. Chodzi z jednej strony o milczące towarzyszenie – w chwilach największego skupienia, przed wystąpieniami, w trakcie narad czy nawet zwykłego gotowania z przyjaciółmi – ale też o bezpieczne oddanie głosu, udostępnienie miejsca na własne interpretacje. Nadia opowiada w zbliżeniach, smutna i ubrana w czernie – przekazuje prostym językiem rzeczy, które proste mogą wydawać się tylko na papierze, w reportażach albo literaturze, z pewnego oddalenia. Mówi, że jest zwykłą dziewczyną i chciałaby taką pozostać; że było jej dobrze, miała swoje plany, swoje banalne marzenia; że teraz życie – tamto życie – na zawsze się dla niej skończyło. Świat Zachodu ewidentnie nie potrafi się z taką nagą oczywistością traumy prawidłowo obchodzić – jak we wstrząsającej scenie audycji radiowej. Dziennikarka podchodzi do Nadii jak do obcego, bezbronnego zwierzątka, przed którym trzeba się usprawiedliwiać, krygować, chwalić za dzielność i wytrzymałość, kiedy jednocześnie – na drugie ucho – próbuje się przemycać to, co najbardziej interesujące dla przeciętnego słuchacza: czy u ISIS było tak strasznie? Czy bardzo bolało? Ilu członków rodziny straciłaś? 

Ten brak delikatności bywa okrutny. Dlatego Nadia płacze w tym filmie wielokrotnie, a my – co tu dużo mówić – płaczemy razem z nią. I nie wolno nam się tych emocji wstydzić, bo ich właściwym sensem jest zbiorowe katharsis, może nawet – uświadomienie. Nie widziałem dotychczas dokumentu o współczesnym kryzysie uchodźczym, który w podobnie subtelny sposób docierałby do jądra ludzkiego cierpienia – bez zbędnych obrazów, drastycznych słów, wchodzenia w intymne szczegóły, wymuszania emocji. Dobra reżyseria jest tu ważna dopiero w drugiej kolejności, bo na pierwszym planie mamy Nadię Murad – osobę silną własną kruchością, młodą ciałem, a duchem bardzo już leciwą. Niech jej barki nigdy nie ugną się pod nieludzkim ciężarem, który przyszło jej dźwigać.
1 10
Moja ocena:
8
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones